Beata Igielska: Resort edukacji i nauki przygotował nowy, rozszerzony wykaz czasopism naukowych i recenzowanych materiałów z konferencji międzynarodowych. Zamiast przewidzianych w rozporządzeniu prac Komisji Ewaluacji Nauki, była nielegalna, nietransparentna akcja zespołu o tajnym składzie.

Emanuel Kulczycki, przewodniczący ministerialnego zespołu ds. oceny czasopism naukowych (2017–2018), członek Komitetu Ewaluacji Jednostek Naukowych (2016–2019) i Komisji Ewaluacji Nauki (od 2019): Odbywała się równoległa praca, bo Komisja swoją wykonała i przygotowała projekt wykazu, aby zaktualizować go zgodnie z rozporządzeniem. Równolegle pracował zespół, którego składu nie poznaliśmy, pomimo wyroku sądu administracyjnego, który nakazał ministrowi skład ujawnić. Minister po prostu pokazał nam listę czasopism, które zgłosiły się po jego apelach. Jako KEN odpowiedzieliśmy, że to nie ma żadnego umocowania prawnego ani w ustawie ani w rozporządzeniu. Na tym nasza wiedza o tym procesie zakończyła się. Następnie minister opublikował wykaz, w którym zmiany poszły w grube setki - w tym roku minister dokonał samodzielnie ponad półtora tysiąca zmian, pół tysiąca czasopism dodał. To są zmiany gigantyczne, robione absolutnie na rympał, tam nikt niczego nie liczy. To nie jest chirurgiczna praca na zasadzie: tym uczelniom podniosę punktację do ewaluacji, bo ministra zupełnie to nie interesuje. Wyniki ewaluacji potem zupełnie sam ustali. Chodzi o to, że minister dał punkty w zasadzie wszystkim, którzy chcieli. To jego zwycięstwo, bo bardzo duża część środowiska naukowego rzeczywiście się z tego cieszy: kładli się spać jako mierni naukowcy, obudzili się jako geniusze. Od strony politycznej to bardzo dobry ruch. Od strony funkcjonowania nauki w Polsce to strzał w jej plecy. Strzelono wszystkim naukowcom, którzy chcą wykonywać rzetelną robotę i potem chcą się dowiedzieć, jak im poszło.

Czytaj: 
Znów zmiany na liście czasopism naukowych - niektóre sporo zyskują>>
Nowy wykaz czasopism - po raz kolejny "bez żadnego trybu">>

 

Czyli w sumie wszystko zawaliło ogłoszenie, że redakcje mogą składać wnioski o wpisanie do wykazu albo podwyższenie punktacji bez wskazaniu trybu oraz zawartości wniosku.

Tak. To, czego nauczyłem się współpracując z ministerstwem: na pewno nie używa się tam słowa „wnioski”, bo jeżeli byłyby to „wnioski”, trzeba by postępować zgodnie z procedurą administracyjną. Słowo „wniosek” pojawiło się raz oficjalnie, w komunikacie PAP. Ministerstwo mówi, żeby je „informować” albo „składać komunikaty”. Zapoczątkował to Jarosław Gowin. To absolutna degradacja prawa administracyjnego. Gdyby była ogłoszona procedura składania wniosków, musiałby być ogłoszony ostateczny termin, formularz itd. To odbyło się tak, że redakcje nadsyłały swoje prośby o przyjęcie na listę czasopism punktowanych, jakiś nieistniejący zespół również dokładał tytuły do listy. My, Komisja Ewaluacji Nauki, byliśmy zupełnie poza tym procesem. Próbowaliśmy się czegoś dowiedzieć, ale obstawiam, że w MEiN też niewiele osób wiedziało, co się dzieje.

 

Z tego, co pan mówi wynika, że proces przyznawania punktów był całkowicie uznaniowy, co doprowadziło do całkiem zabawnych rezultatów. Jest słynna już punktacja „Przeglądu Sejmowego” czy „Białostockich Studiów Prawniczych”. Takich kwiatków znajdziemy mnóstwo, nie tylko wśród czasopism prawniczych.

To dotyczy wszystkich czasopism. Teraz zasypali mnie mejlami naukowcy z nauk ścisłych i medycznych ze stwierdzeniem: wziął się też za nas.

 

Bardzo to niebezpieczne działanie. Gdy rozmawialiśmy miesiąc temu, science były zostawione w spokoju, teraz ręczne sterowanie doszło też do tych dyscyplin.

Kiedyś miałem nadzieję, że takie działanie ministra ośmieszy system i pokaże, że tak nie można, ale jak już wspomniałem, duża część środowiska naukowego naprawdę ucieszyła się. To ci, którzy protestują przeciwko ocenie punktowej, ale jak przez noc minister czasopismu podnosi punktację i oni zwiększają liczbę swoich punktów, myślą, że rzeczywiście stali się lepszymi naukowcami.

 

Cena promocyjna: 199.2 zł

|

Cena regularna: 249 zł

|

Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: zł


Jak pan już wspomniał, nowy wykaz czasopism podważa rzetelność ewaluacji jednostek naukowych, która zostanie przeprowadzona na wiosnę 2022 r. Mam nadzieję, że w przyszłości prokuratura niezależna od rządu zbada tę sprawę, bo co to będzie za ewaluacja.

Trzeba pamiętać, że pójdą za nią do uczelni gigantyczne pieniądze i uprawnienia. To jest więc i władza i kasa. Efekty tych zmian będą bardzo widoczne. Od osób odpowiedzialnych za ewaluację na uczelniach wiem, że zauważyli wzrost punktacji niektórych dyscyplin w znaczący sposób. Na przykład ekonomia w danej części Polski naprawdę zyskała, a w innej nie, bo jeżeli lokalne czasopisma zostały podniesione, to uczelnie, które je mają, zyskują. Dzieje się tak, gdyż wciąż polskie czasopisma często pełnią rolę „gazetek zakładowych”, w których publikują głównie naukowcy z danej jednostki. Minister wykonał swój manewr 1 grudnia, zostało jeszcze 30 dni. Co bardziej „przedsiębiorcze” uczelnie zapewne odpaliły drukarki. No bo jeśli ich własne czasopismo ma gigantyczną punktację, mają miesiąc na wydanie nowych numerów, zapełnionych czymkolwiek, byle awansować w ewaluacji.

 

To pokazuje, że kryteria i standardy powinny być wskazane w ustawie, a ocena opierać się na merytorycznych przesłankach. Bo niby z jakiego powodu ktoś wyrównał punktację „Białostockich Studiów Prawniczych”, 140 pkt, z „European Journal of International Law” czy „American Journal of International Law”?

Nie powinno tak być, gdyż nie ma do tego żadnych podstaw. Kryteria budowy wykazu są jasno wskazane w rozporządzeniu. O prawnej bezczelności świadczy to, że minister mógłby zrobić to wszystko zgodnie z prawem, gdyby zmienił rozporządzenie. Jemu nawet tego się nie chce. Nie potrafię tego zrozumieć. Nie rozmawialibyśmy teraz, gdyby minister zmienił rozporządzenie tak, żeby sobie samemu dać władzę. Wtedy trudno byłoby podważać coś, co realnie ma. Teraz prerogatyw nie ma i idzie na całość. Fakt, że duża część środowiska to akceptuje, jest mało optymistyczny.

 

Wniosek z naszej rozmowy: tak daleko sięgająca swoboda kształtowania i zmieniania reguł w trakcie parametryzacji listy czasopism i wydawnictw narusza wszelkie możliwe standardy dobrych praktyk w ocenie pracy naukowej.

Narusza pewną umowę społeczną między ministrem, który ma oceniać i na tej podstawie przyznawać benefity i uprawnienia, a naukowcami, którzy mają pod tym kątem pracować. Oni zawsze uważają, że metoda oceny jest nieadekwatna. Z jednej strony bali się obiektywnych liczb z bibliometrii ze światowych baz danych, z drugiej strony bali się ekspertów. Okazało się, że żadna z tych alternatyw nie jest groźna, ponieważ minister nakrył je czapką i powiedział: ja rządzę. Jestem przekonany, że po tym, co robi Przemysław Czarnek, będzie łatwiej przekonać środowisko naukowe, że obiektywizacja takiej oceny w oderwaniu od instytucji politycznej jest niezbędna. Tak jest z Narodowym Centrum Nauki. Minister ma jakiś wpływ na powołanie członków rady, ale już na przyznawanie grantów nie ma żadnego wpływu. To go bardzo boli, o czym nie omieszkał wspomnieć w Lublinie.

 

Padają głosy, że to dobrze, że dowartościowano polskie czasopisma. „Probacja” wydawana przez Ministerstwo Sprawiedliwości skoczyła z 20 na 100 punktów.

Jest jeszcze nowopowstałe czasopismo o nieruchomościach z tego samego ministerstwa. To dowartościowanie polega na tym, że wszystkim tylko dodajemy, ale tak naprawdę wszyscy tracą. To jest inflacja punktów. Minister zamiast dać na naukę więcej pieniędzy, dosypał więcej punktów. Te punkty to są tak naprawdę ruble transferowe, uwięzione między ministrem a uczelniami. To absolutnie nie podnosi ani poziomu naukowego ani nie dostarcza prawdziwej informacji zwrotnej naukowcom. Z rolą ewaluacji mamy od lat problemy, ale było zdecydowanie lepiej przed działaniami Przemysława Czarnka. Jej rolą jest powiedzenie uczelniom: na tle innych uczelni realnie jesteście w tym punkcie. Obecna miara, którą uczelnie będą mierzone, będzie miarą niczego. Tu już Polska nawet nie będzie mistrzem Polski, bo rozgrywki są zupełnie zafałszowane.

 

Jak może to wszystko skończyć się? Gdy rozmawialiśmy na początku listopada, stwierdził pan, że trzeba dekady, żeby podnieść naukę, ale przecież po omawianych zmianach, chyba nawet dłuższego czasu potrzeba będzie na naprawę.

Obawiam, że jeszcze kilka lat potrwa degradacja przy werblach wielu uczelni i wielu naukowców. Wahadło, które było mocno projakościowe, promiędzynarodowe, zostało działaniami ministra Czarnka i PiS odwrócone. Teraz ci, którzy czuli się zaszczuci wychodzą na powierzchnię i oni będą ustanawiać standardy. Papierkiem lakmusowym tego, czy zupełnie zapadniemy się, będzie dla mnie działanie ministra względem Narodowego Centrum Nauki. Jeśli wykona ruchy w tym kierunku, obawiam się, że ostatnie piętnaście lat pracy zostanie zaprzepaszczone. Jeszcze miesiąc temu minister Czarnek nie groził NCN. Jeśli tam coś zmieni, cofniemy się do czasów, kiedy wszystkie pieniądze rozdawane były przez ministerstwo, co było absolutnie patologiczne. 15 lat temu zaczęły się ruchy w kierunku utworzenia NCN. Jeśli to zostanie cofnięte... Zbliżymy się do Bułgarii, Rumunii, Ukrainy i Rosji, jeśli chodzi o autonomię środowiska naukowego.