Afera związana z rozmową nagraną z prezesem Sądu Okręgowego w Gdańsku Ryszardem Milewskim musi uświadomić, że tu nie chodzi o poszczególne błędy, tylko daleko posuniętą, strukturalną wadliwość systemu - uważa adwokat Michał Tomczak. Jak daleko posuniętą – któż to wie? To jest w tym wszystkim najgorsze – że nikt nigdy się nie dowie ile rozmów o takim charakterze prowadzą każdego dnia prezesi sądów w całej Polsce. Bo rozumowanie, które koniecznie w tej sprawie przeprowadzić trzeba jest takie: prezes Milewski nawet nie poszukiwał języka, który miałby uczynić jego usłużność bardziej oględną. Był całkowicie, w jednej chwili przygotowany na faktyczne wykonywanie poleceń o charakterze administracyjnym. Naiwni i chorobliwie optymiści uznają może, że rozmowa ta nie jest informacją o stanie niezależności polskiego wymiaru sprawiedliwości. Ale żeby rozumieć rzeczywistość społeczną i nie dać się jej zaskoczyć, trzeba jednak do myślenia za każdym razem dorzucić trochę pesymizmu. Moje rozumowanie jest takie: skoro prezes jednego z większych sądów okręgowych w kraju w tak medialnej sprawie nie znajduje w sobie odpowiednio dużo inteligencji i ostrożności zarazem, żeby ukryć swój serwilizm, to znaczy, że mamy tu do czynienia w rzeczywistości jedynie z symbolicznym fragmentem rzeczywistości. A to oznaczać może, że w każdej innej sprawie każdy z nas może mieć pecha polegającego na tym, że ktoś „z góry” wykona do sądu albo prokuratury odpowiedni telefon, który przyjęty zostanie z odpowiednim zrozumieniem. Jeżeli tak jest, to problem niezawisłości sędziowskiej – czy też w ogóle – moralności funkcjonowania aparatu państwowego trzeba podjąć od nowa.
Źródło: blog kancelarii Tomczak