Przed Sądem Okręgowym w Warszawie rozpoczął się proces posła Jana Widackiego. Poseł jest oskarżony o to, że jako adwokat nakłaniał świadków do składania fałszywych zeznań i przenosił grypsy więzienne jednego ze swoich klientów. Mec. Widacki nie przyznaje się do winy.
Prokurator w akcie oskarżenia podkreślał, że w 2004 roku Jan Widacki starał się doprowadzić do oczyszczenia z zarzutów jednego z liderów mafii pruszkowskiej Mirosława D. pseudonim Malizna. W tym celu namawiał do składania fałszywych zeznań innego przestępcę Sławomira R. Kolejny kolejny zarzut dotyczy wpływania na siedzącego wówczas w areszcie lobbystę Marka Dochnala, aby nie obciążał przed sejmową komisją śledczą do spraw PKN Orlen Jana Kluczyka, którego Jan Widacki reprezentował. Jan Widacki miał grozić Dochnalowi, że będzie miał przedłużony areszt, jeżeli nie odmówi zeznań przed komisją, negatywne konsekwencje w przypadku odmowy miały spotkać także rodzinę Marka Dochnala. Ponadto, według aktu oskarżenia, Jan Widacki przenosił nielegalną korespondencję jednego z klientów, który był w areszcie.
Według relacji Informacyjnej Agencji Radiowej poseł Widacki nie przyznał się do winy i odrzucił wszystkie zarzuty prokuratury. Adwokat przekonywał sąd, że oskarżenie go było motywowane politycznie, bo był celem idealnym dla ówcześnie rządzących, szukających potwierdzenia istnienia "układu", ponieważ miał kontakty z prezydentem Kwaśniewskim, reprezentował człowieka biznesu czyli Jana Kulczyka i ponadto miał kontakty z przestępcami, jak Mirosław D. W ocenie Widackiego ten krąg osób można było uznać za przykład istnienia "układu" - czytamy w ralacji IAR. Jan Widacki przekonywał, że został oskarżony ponieważ był w ostrym konflikcie politycznym z ówczesnym prokuratorem generalnym Zbigniewem Ziobro. Miał także osobisty i polityczny konflikt ze Zbigniewem Wassermannem wiceprzewodniczącym "orlenowskiej" komisji śledczej.
(Źródło: IAR/KW/SO)