Zaczynamy obecnie obserwować dwa zjawiska, które doskonale zna socjologia i anglosaskie prawoznawstwo - legal harrasment, czyli molestowanie prawem oraz chilling effect, czyli efekt mrożący. W sumie chodzi o swego rodzaju działanie prewencyjne, które może polegać na tym, że jeżeli będziemy kogoś nękali, to i jego, i szerszą publiczność śledzącą uważniej działania władzy,   powstrzymamy przed jakimś działaniem, które nam nie odpowiada. Czyli na przykład nie będą machali białymi różami, siadali na trasie jakiegoś przemarszu, podróżowali po kraju z jakimiś odczytami czy ubierali pomniki w koszulki z wiadomymi napisami. 
 

PRL: prawo do przyjęcia, praktyka opresyjna

Ja mam do tego zjawiska trochę emocjonalny stosunek: bo pamiętam  czasy, gdy pod koniec epoki PRL byłam rzecznikiem praw obywatelskich. Wtedy uczyłam się sama tego, co teraz jest dla mnie oczywiste, że oprócz tekstu przepisów prawa jest standard wykuwany w praktyce. Mnie wtedy było niesłychanie trudno rozmawiać z przedstawicielami władz, bo gdy ja mówiłam, że jest coś nie w porządku, wtedy oni odpowiadali, że w przepisach jest wszystko cudownie. I tak sobie rozmawialiśmy jak gęś z prosięciem.  Bo w przepisach było, że zatrzymanie może być tylko na 48 godzin. I na bazie tych przepisów stosowany był legal harassment polegający na tym, że kogoś zatrzymanego na 48 godzin, wypuszczano i za pół godziny zatrzymywano go pod jakimś pretekstem ponownie. Prawo było przestrzegane, ale represja wobec tej osoby też była. 

Czytaj także: Prof. Łętowska: Koszulka pomnika nie bezcześci, ale kontekst ma znaczenie >>

To już historia, ale dziś też z niepokojem obserwuję praktykę polegającą na wykorzystywaniu drobnych przepisów prawa wykroczeń. Ja to określam jako ukąszenia miliardów muszek, które tylko pozornie są mniej groźne od ataku lwa. Demonstrujących przeciwko władzy policja może potraktować gazem lub pałą - byle proporcjonalnie do zamieszania na demonstracji.  Gorzej gdy to potraktowanie pałą ma miejsce w policyjnym samochodzie. Można też  nękać ich oskarżeniami o najróżniejsze wykroczenia, które mogli popełnić podczas tej demonstracji. Może to być przejście przez ulicę w niedozwolonym miejscu, albo głośne użycie niecenzuralnego słowa. Jeżeli zaczyna się w ekscesywny sposób posługiwać prawem wykroczeń, to może to być przygotowanie gruntu  na dalej idące działania, jakie znamy z historii.  Poza tym to służy skruszaniu zatwardzialców. Technika już znana z postępowań karnych:  areszty wydobywcze albo wszczynanie różnych spraw w różnych końcach kraju, aby sobie delikwent pojeździł na przesłuchania.

Drobne ukąszenia, ale bolesne

Jestem na to trochę uczulona, ponieważ widziałam to już,  wiem, że może tak być i wiem jak trudno z takimi nękaniami walczyć. Ukaranie Jasia Kapeli za wykonanie parafrazy hymnu ze słowami, na które obecna władza jest wyczulona, można traktować w kategoriach humorystycznych. Mam nadzieję, że również na tym poziomie zakończą się próby karania za ubieranie różnych pomników w koszulki z napisem Konstytucja. Podobnie jak bawiła nas w czasach PRL akcja malowania krasnali przez Waldemara Fydrycha, chociaż ówczesne władze też próbowały go za to ścigać.

To jednak może prowadzić do bardziej zaawansowanych działań, jak choćby to niedawne użycie przez policjantów gazu wobec, demonstrujących pod pałacem prezydenckim. To może też być coś takiego, co już ostatnio było, że kogoś wynosi się z zakazanej strefy i "niechcący" upuszcza na twardy asfalt. Oczywiście, malowanie napisu olejną farbą na elewacji to wandalizm i wykroczenie. Ale już oskarżanie kogoś za przesunięcie podczas demonstracji przed Sejmem kartki z jakimś napisem przed kamerą rządowej telewizji, z zarzutem utrudnianie wykonywania obowiązków dziennikarskich, to już przesada. Szczególnie gdy robi to policja. Przecież często relacjach reporterów telewizyjnych z różnych stron kraju i świata widzimy, jak dzieci, ale i dorośli wchodzą w kadr i wykonują jakieś gesty. Czy zawsze wkracza w to policja i kieruje wnioski o ukaranie sprawców tych "utrudnień"? Dlaczego podjęła interwencję akurat w tym przypadku? 

Różne standardy

Tu dochodzimy do problemu podwójnych standardów. Policja przy jednych demonstracjach widzi niedozwolone zachowania i z drobnych wydarzeń robi poważne oskarżenia, a w innych nie widzi poważnych naruszeń prawa, albo zabronionych haseł lub znaków graficznych. Widać jak człowiek idzie z dymiącą racą, policja też to widzi i nic nie robi. Prawo wykroczeń dotyczy niby drobnych rzeczy, ale jego nierówne używanie, stosowanie wybiórczych standardów, albo naciąganie przepisu pod potrzeby, jest niebezpiecznym narzędziem w rękach władz.

Szczególnie groźnie robi się, gdy organy państwowe sympatyzując z pewnymi ugrupowaniami, a źle oceniając inne, "ciągną za uszy" to nieszczęsne prawo wykroczeń. To dobrze widać przy interpretacji pojęcia "miejsce publiczne". Czy na przykład miejscem publicznym jest otwarte zebranie, na które może każdy wejść z ulicy, tyle że ograniczone ścianami? A tym samym, czy wypowiedzi z takiego miejsca można traktować jako publiczne? Jak władza kogoś nie lubi, to może go oskarżyć za "brzydkie" słowa wypowiedziane w takich okolicznościach, jak to było w przypadku Jerzego Owsiaka. A tymczasem trzeba ważyć proporcje, w zależności od tego, w jaki sposób zostało dokonane wykroczenie, brać pod uwagę intencje sprawcy. To czasem jest trudne do wyważenia i napisania, ale jeśli nie chcemy mieć powtórek z historii, to trzeba zadbać o odpowiednie interpretowanie prawa wykroczeń, by jego przepisy nie mogły być wykorzystywane instrumentalnie.  
A to, co jest ważne w takich przypadkach, leży w opisie stanu faktycznego, który sąd bierze pod uwagę jako podstawę orzekania. Prawnicy lubują się w opisywaniu in abstracto możliwości wykładni, ale gdy trzeba ocenić, czy tę wykładnię dobrze zastosowano do danego stanu faktycznego, to z tym bywają problemy i chowanie głowy w piach.

Jedni mogą przeklinać, inni nie

To poważny problem, ponieważ jesteśmy właśnie świadkami wyraźnej eskalacji zjawiska polegającego na różnicowaniu standardów stosowania prawa. No bo jeśli żonę prezydenta Poznania ściga się za użycie w sytuacji publicznej niecenzuralnego słowa, to ja tym organom ścigającym mogę z pamięci dostarczyć całkiem długą listę osób, które też publicznie, a nawet w mediach, wypowiadają co najmniej tak samo nieprzyzwoite słowa. To jednych ścigamy, a innych nie? A może robimy to według jakiegoś (politycznego?) klucza? Warto to analizować też geograficznie i patrzeć, w jakich częściach Polski mamy do czynienia ze szczególnym rygoryzmem policji. To też mogłoby być pouczające.

A materiału do tego typu analiz jest sporo, ponieważ różne organizacje pozarządowe dokumentują takie przypadki. Bardzo zachęcam, zarówno prawników jak i socjologów, do robienia takich analiz. Komentatorzy- specjaliści prawa wykroczeń -  przychodzi ich czas. Żeby zmiana jakościowa, jaką obserwujemy w przypadku wykroczeń, nie zastała nas nieprzygotowanych. 

Sąd osądzi, jeśli będzie niezależny

I jeszcze uwaga na koniec. Gdy narzekamy na jakieś ekscesy policji, prokuratury czy innych organów zbyt pochopnie sięgających po jakieś środki, to politycy rządzącej większości stwierdzają, że nie ma problemu, bo przecież niezawisły sąd to sprawiedliwie osądzi. Owszem, dotąd, dopóki w masie można liczyć na niezależność sądów, na umiejętności i odwagę sędziów.  No i ich umiejętność ważenia sytuacji i napisania dlaczego jakas reakcja jest proporcjonalna, a inna, choć podobna - nie. Ale możemy trafić na sędziego mniej kompetentnego, albo takiego, który nie chce mieć kłopotów. A te kłopoty są "za rogiem", bo gdy zacznie działać Izba Dyscyplinarna w Sądzie Najwyższym, kształtowana w sposób, którego w najgorszych snach nie podejrzewałam, to można zasadnie obawiać się, że subtelności prawa wykroczeń i relacji  między  możliwościami tkwiącymi potencjalnie w tekście i standardem codziennej  praktyki nie będą tym czymś, co będzie skłaniało szeregowych sędziów do szczególnego zajmowania się tymi drobiazgami. No bo co to za problem, jak ktoś zapłaci tę grzywnę, wielka krzywda mu się nie stanie. Ale to nie prawda, bo pokąsanie przez miliardy muszek może być bardziej dotkliwe niż ugryzienie lwa. Bo lwa spotyka się raczej rzadko.

Zanotował: Krzysztof Sobczak

Czytaj: Prof. Ewa Łętowska: Gostynin to więzienie, ale bez więziennych gwarancji >>