Beata Igielska: Wspominała pani w mediach społecznościowych, że w Danii nie ma chaosu w oświacie, bo społeczeństwo ufa rządowi. Ten zaś daje jasne komunikaty.
Mira Jørgensen, w Polsce ukończyła polonistykę, od 2007 roku mieszka w Danii. Ma dziecko w wieku szkolnym, jest członkiem rady szkoły i komitetu rodzicielskiego: Rząd działa w sposób przejrzysty, obywatele - rodzice mają do niego zaufanie. Gdy ogłoszono pandemię, co czwartek odbywały się konferencje prasowe z udziałem pani premier, pracownika sanepidu, ministerstwa zdrowia i lekarza. Przedstawiali bieżącą sytuację i aktualne zarządzenia. Gdy w czwartek wieczorem ogłoszono pandemię, ludzie rzucili się na supermarkety, kupowali tony żywności i papieru toaletowego. Następnego dnia rano wyszedł komunikat od rządu, że zapasów żywnościowych mamy na jakiś czas, na pewno niczego nie zabraknie. Faktycznie, ludzie posłuchali - skoro premier powiedziała, to znaczy, że tak jest, nikomu niczego nie zabraknie, zakupowe szaleństwo skończyło się. Ludzie jeździli po zakupy co drugi, trzeci dzień, grzecznie stali w kolejce, każdy kupował, co musiał. Ci, którzy kupili masę papieru toaletowego, maseczek czy płynu do dezynfekcji, mieli problem, próbowali to potem ,bez skutku, sprzedać.
W połowie sierpnia wszedł u nas obowiązek noszenia maseczek w komunikacji, bo większość firm zaczęła normalnie pracować. Najpierw ceny masek były wysokie - ok. 10-12 koron za sztukę, czyli ok. 5-6 zł. Wtedy rząd ogłosił, że sprowadził do kraju dużo maseczek, jest zapas i poprosił sprzedawców o obniżenie cen. W rezultacie jedna maseczka kosztuje teraz ok. 2,5 korony, czyli nie więcej niż 1,5 zł. Po ogłoszeniu obowiązku noszenia maseczek, rząd wydał również komunikat, że jedynym skutecznym zabezpieczeniem są maseczki chirurgiczne typu II. Prowadzono intensywną kampanię informacyjną o skuteczności różnych maseczek. Wskazano co prawda na pewne maseczki wielorazowe, ale generalnie jest nacisk na używanie chirurgicznych. Tylko nieliczni noszą wielorazowe, większość znów zaufała rządowi i używa zalecanych modeli. Trwają też dyskusje o wydawaniu lub innej formie dofinansowania maseczek jednorazowych dla osób na zasiłkach czy emerytów, ponieważ nawet mimo niskich cen, wydatek na minimum 2 maski na członka rodziny dziennie, obciąża budżet domowy najuboższych.
Jak wygląda sytuacja w szkołach?
Po Wielkanocy zdecydowano, że ruszą podstawówki, najpierw klasy I-IV, które zajęły całą szkołę, gdyż wówczas nakazywano zachowywanie dwumetrowego odstępu. By unikać gromadzenia się dzieci i rodziców na parkingu, klasy rozpoczynały naukę z opóźnieniem, na przykład, na 8:00 przychodziła klasa 1a, na 8:10 - 1b na 8:20 - 1c. Dzieci spotykały się na parkingu, ustawiały się na krzyżykach narysowanych na chodniku co dwa metry, następnie szły, zachowując odstępy, długim rzędem do swoich klas. Przed wejściem do klasy musiały umyć ręce, śpiewając „Stary niedźwiedź mocno śpi”, która trwa 20 sekund. Mycie rąk odbywało się co dwie godziny i po każdym wyjściu na przerwę.
Po miesiącu, gdy już było widać pozytywne efekty startu najmłodszych, wróciły klasy VI-IX. Wskaźnik zarażania znacznie spadł, więc nakazany odstęp zmniejszono do metra, dzieci wróciły do swoich sal. Szkoły dostały wyraźne, pełne rysunków i zdjęć wytyczne od ministerstwa zdrowia, odnośnie niezbędnych warunków bezpieczeństwa i higieny. Rodzice od początku pandemii nie mieli wstępu do szkoły i nie mają go do tej pory. Mamy strefy na parkingach: całuj i jedź. Coś w rodzaju park&ride na lotniskach. Dziecko dostaje całusa i ma samo iść do szkoły. Na powitanie zerówek w kwietniu urządzono gale z balonami, czerwonym dywanem, piosenkami, słowem - pełna radość. W takiej atmosferze, dzieciaki dały radę bez rodziców.
Czyli nie używali państwo płynów do dezynfekcji?
Nie, od początku dzieci tylko myły ręce i siedziały w odstępie od siebie. Nie mierzyliśmy i nie mierzymy też temperatury. Ale klasy zostały podzielone na czteroosobowe grupy. Tylko w tych grupach dzieci pracowały w klasach, bawiły się na przerwie i mogły się spotykać w domu. Skład grup zmieniano co trzy tygodnie. Tak wyglądała u nas nauka przez pierwsze dwa miesiące. Potem stwierdzono, że dzieci nie mają wpływu na pandemię i mogły już zacząć bawić się razem z kim chciały. Obecnie, żeby pandemia się nie rozprzestrzeniała, pierwsze klasy są w jednej części szkoły, zerówki w drugiej części, trzecie klasy w trzeciej części itd. Każda klasa ma wydzieloną swoją część szkoły, placu zabaw itp. W razie zarażenia nie wysyła się na kwarantannę całej szkoły, a tylko określone klasy lub roczniki.
Poza tym jest zupełnie normalnie, dzieci (i dorośli) od początku nie noszą maseczek, nie robimy tego do dziś, wyjątek stanowi komunikacja miejska. Teraz już wszystkie klasy zaczynają lekcje o tej samej godzinie, jednak w szkole mojej córki każda klasa ma wyjście na taras, więc dzieci wchodzą bezpośrednio do klas, a nie przez korytarze. Jednak wiele szkół, zwłaszcza w dużych miastach, takiego luksusu nie ma - mimo tego, zarażenia zdarzają się rzadko.
U nas jest panika, w niektórych szkołach nawet dzieci w zerówce mają siedzieć w maskach...
Przecież to nierealne i niezdrowe. U nas ważne jest jedynie to, by dzieci przebywały dużo na świeżym powietrzu. Wszystkie przerwy spędzają na powietrzu, ale tak było zawsze. W pierwszej fazie otwarcia szkół nie było wuefów. Teraz odbywają się praktycznie tak samo, jak przed pandemią. Najmłodsza córka trenuje gimnastykę, wszystkie przyrządy są spryskiwane płynami dezynfekującymi przed i po zajęciach. Dziewczynki nie mogą stawać na sobie, ćwiczyć w parach, więc tańczą i trenują skoki na przyrządach. Od czerwca do tej pory żadna nie zachorowała. Ruszyły też pływalnie. Naszą lokalną pływalnię nieco przeorganizowano. Wchodzi się jednym wejściem, przebiera się i bierze prysznic, a następnie wchodzi na basen. Niby normalnie, ale na teren basenu zabiera się wszystkie swoje rzeczy. Po pływaniu wychodzi się bocznymi drzwiami do specjalnie podstawionych kontenerów. Tam się tylko przebiera, kąpiel, niestety, w domu.
W szkole pani córki zamiast czterech klas robią teraz trzy...
To specyficzna sytuacja, bo w ciągu ostatnich lat wiele dzieci się wyprowadziło, zmieniło szkoły. Klasy stały się 14 - 15 osobowe, na tyle małe, że samorząd miałby kłopot z ich utrzymaniem. Dlatego, mimo koronawirusa, szkoła decyduje się na taki krok.
Po otwarciu szkół były w Danii pojedyncze przypadki wysłania klas czy roczników na kwarantannę. W maju, w gimnazjum w Roskilde, tydzień po powrocie do szkoły wysłano cały pierwszy rocznik do domów. Grupa chłopców pojechała na weekend do Szwecji i "przywiozła" koronawirusa. Jakieś przedszkole też zamknięto. Ale ponieważ u nas nie miesza się roczników, na kwarantannę idzie tylko dany rocznik, a nie cala szkoła czy przedszkole. Kwarantanna trwa 2 tygodnie.
W czerwcu został oficjalnie przedstawiony raport, że start szkół nie miał żadnego wpływu na pandemię, wręcz współczynnik zakażania spadał do czasu, aż ludzie zaczęli wyjeżdżać na wakacje. W czasie wakacji podskoczył do 1,4 i teraz już znów spada - jest na poziomie 0,8. Co ciekawe, po wakacjach wzrosła liczba zachorowań. Aczkolwiek, o ile dobrze pamiętam, od czerwca zmarła tylko jedna osoba. W szpitalach „covidowe pustki”, w całej Danii w tej chwili jest hospitalizowanych około 13 osób.
Kto chorował w czasie wakacji?
Głównie młodzi ludzie, chorowali lekko. To ofiary tajnych dyskotek, niby na świeżym powietrzu, niby spontanicznych, ale doskonale zorganizowanych. Miłośnicy barów, na przykład nasze miasto przez dwa tygodnie było czarną strefą Danii, bo... chory kelner, podawał piwo w pubie.
A czy w kampaniach społecznych pojawiali się np. znani aktorzy, muzycy, którzy pokazują, jak się zachować w szkole?
Nic takiego nie było potrzebne. U nas wszystko przygotowali sami nauczyciele i pedagodzy, sami pucowali klasy, kleili plakaty, ustawiali ławki. Przygotowali cały program profilaktyczny i tłumaczyli dzieciom co i jak. Nam rodzicom, i osobno dzieciom, wysłano listy, w których wszystko zostało opisane, więc dzieci były przygotowane na powrót do szkół.
Czy po każdej lekcji są dezynfekowane blaty i klamki?
Na początku, o ile pamiętam, dezynfekowano u nas klamki no i obowiązkowe jest mycie rąk co dwie godziny. Klasy są częściej sprzątane, wietrzone, ale nikt niczym nie pryska.
A szkolnictwo zawodowe - jak działało? W Polsce kształcenie praktyczne stanęło...
U nas też stanęło, praktyczna nauka zawodu nie była możliwa. Uczniowie wciąż szukają miejsc praktyk, z racji podwójnych roczników.
Czy udała się nauka zdalna?
Ile ludzi, tyle podglądów na ten temat, ale większość nie była zadowolona. Z mężem pracowaliśmy z domu - on w pokoju, ja w kuchni. Oprócz pracy, musieliśmy uczyć dziecko. Mimo, że nauka w duńskich szkołach wiele razy w tygodniu przebiega na komputerach, to jednak nie było jakiegoś jednego programu do wszystkiego. Angielski był na jednym programie, matematyka na innym, pisanie książki na trzecim, czytanie ze zrozumieniem na dziesiątym itd. Wszyscy prawie pracowali w tym samym czasie, więc ciągle jakieś hasła nie działały, programy się wieszały. Moja córka miała pisać pamiętnik z kwarantanny. Próbowaliśmy się zalogować do programu, ale nas „wywaliło” i już nigdy nie udało nam się tam zalogować. Działał za to program do matematyki, więc uczyliśmy się matematyki na potęgę. Lekcje trzeba było zrobić, niby tylko 30 minut z przedmiotu, ale to trwało, więc wszystko odbywało się kosztem życia rodzinnego. Odrabianie lekcji i pracę kończyliśmy o 18:00, potem jedliśmy i szliśmy spać. Po 6 tygodniach, kiedy dzieci mogły już iść do szkoły, mimo obaw, wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.
Jakie są efekty nauki online?
Trudno o nich mówić, bo u nas nie ma ocen. Wszyscy uczniowie otrzymują promocję do kolejnej klasy. Tylko klasy VIII i IX mają oceny półroczne i końcowe, których średnia pozwala uczniom dostać się do lepszych lub gorszych szkół. W tym przypadku uczniom przepisano oceny z półrocza. Ci, którzy byli dobrzy na początku roku szkolnego, pracowali systematycznie, wygrali. Ci, którzy liczyli na ostatni rzut na taśmę, już nie mieli szans poprawić ocen.
A szkolnictwo wyższe jak sobie poradziło?
Do końca roku szkolnego były tylko zajęcia online, jedynie ci, którzy musieli dokończyć swoje prace, laboratoria działały w ograniczonym stopniu. Od 1 września ruszyły szkoły wyższe, jednak wciąż w ograniczonym zakresie. Ramy wyznaczyły same uczelnie. I tak na przykład Universytet Techniczny (Danmark Tekniske Universitet) zorganizował się trochę, jak podstawówki - na początku małe grupy, spotkania o różnych godzinach.
Kopenhaska Szkoła Biznesu (Copenhagen Business School) prowadzi pół na pół nauczanie zdalne i tradycyjne. Uniwersytet w Roskilde wynajął duże namioty, dzięki czemu mają więcej miejsca, a część zajęć może odbywać się na zewnątrz. Uniwersytet w Kopenhadze zainaugurował rozpoczęcie roku akademickiego przez internet, a Uniwersytet w Aarhus podzielił studentów na stałe grupy, a w laboratoriach używają odzieży i środków ochronnych.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Linki w tekście artykułu mogą odsyłać bezpośrednio do odpowiednich dokumentów w programie LEX. Aby móc przeglądać te dokumenty, konieczne jest zalogowanie się do programu. Dostęp do treści dokumentów w programie LEX jest zależny od posiadanych licencji.