Krzysztof Sobczak: Zapowiedź likwidacji Funduszu Kościelnego uzasadniana jest przez premiera, podobnie jak ta niedoszła z 2011 roku, zapowiadana przez tego samego premiera, ustaniem powodów, dla których ta instytucja została utworzona. Też Pan tak uważa?

Paweł Borecki: Tak i to w dwóch wymiarach. Po pierwsze społeczeństwo polskie, co potwierdzają badania opinii publicznej, w swojej większości jest niechętne finansowaniu z budżetu państwa, czyli przekazywaniu środków pochodzących z danin publicznych organizacjom kościelnym, które mają charakter dobrowolny. One powinny być finansowane przez samych wiernych, albo z własnego majątku czy z własnej działalności. 
A po drugie, Kościołowi katolickiemu zwłaszcza przekazano już z różnych tytułów prawnych nieruchomości, które moim zdaniem zdecydowanie swoim areałem i wartością przekraczają wielkość nieruchomości przejętych na podstawie ustawy z 20 marca 1950 r. o przejęciu przez Państwo dóbr martwej ręki, poręczeniu proboszczom posiadania gospodarstw rolnych i utworzeniu Funduszu Kościelnego. 

Czytaj też: Fundusz kościelny do likwidacji, ale to nie reforma kościelnych finansów >

Konsultor Rady Prawnej Episkopatu Polski i dziekan wydziału prawa na Uniwersytecie Zielonogórskim, ks. prof. Tadeusz Stanisławski twierdzi, że nie ustały przyczyny istnienia Funduszu Kościelnego, a działalność powołanych w 1989 r. komisji majątkowych, które zwracały kościołom majątki lub rekompensaty za nie, nie dotyczyła tych dóbr przejętych na podstawie ustawy z 20 marca 1950 r.

Nie zgadzam się z opinią Księdza Profesora. Nawet jeśli przyjąć, że te majątki przejęte na podstawie ustawy, która ustanowiła Fundusz Kościelny, miały trochę inny status niż te zabierane kościołom na innych podstawach, to ja taką argumentację uznaję za kruczek prawny. Można zresztą przywołać więcej przykładów dotyczących majątków kościelnych, gdzie ich istnienie i potem zabranie przez państwo miało różne podstawy prawne. Warto przypomnieć, że przed II wojną światową polski Kościół katolicki posiadał blisko 400 tys. hektarów ziemi, co stanowiło około 10 proc. gruntów rolnych w kraju, a roszczenia miał do areału dwukrotnie większego. To pokazuje, że wiele jeszcze różnych twierdzeń można w tej sprawie wywodzić. Zamiast uzasadniać, że sprawa dóbr martwej ręki nie została rozliczona, trzeba widzieć, ile Kościół dostał z różnych tytułów. Na pewno tyle ile stracił, z uwzględnieniem wymienionych w ustawie z 1950 r. dóbr martwej ręki, a nawet więcej. Nie mogę więc zgodzić się z kolegą Tadeuszem Stanisławskim. Trzeba patrzeć na istotę i na skutek działań przywracających kościołom i związkom wyznaniowym zabrane im kiedyś majątki. Trzeba też pamiętać, że na podstawie ustawy z 1950 roku Kościołowi nie zostały zabrane wszystkie nieruchomości. Te pozostawione miały później różne losy, niektóre były przekazywane podstawionym osobom prywatnym, a po 1989 r. była możliwość ich powrotu do instytucji kościelnych. W każdym razie w połowie lat 60. ubiegłego wieku w rękach kościołów, a głównie Kościoła katolickiego, pozostawało ok. 38 tys. hektarów gruntów. 
Warto też przypomnieć, że w 1971 roku Kościół katolicki otrzymał na Ziemiach Odzyskanych 4800 nieruchomości, w tym ponad połowę poewangelickich, do których nie miał żadnych praw, nawet moralnych. 

Czytaj też: Ks. prof. Stanisławski: Nie zniknęły powody utworzenia Funduszu Kościelnego >

Czy jeśli dojdzie do likwidacji Funduszu Kościelnego, to propozycja zastąpienia go dobrowolnym odpisem podatkowym w wysokości 0,5 proc. dla Kościoła katolickiego i 0,7 proc. dla mniejszych związków wyznaniowych, jest dobra, jest w porządku?

Według mnie tak, bo stworzy ona kościołom możliwość uzyskania podobnych, a może nawet wyższych wpływów. Trzeba też mieć na względzie to, że nigdy nie oszacowano wartości tych dóbr martwej ręki i pochodzących z nich dochodów, które miałyby trafiać do kościołów. 

 

To jest też argument przeciwników likwidacji Funduszu Kościelnego.

Być może, ale faktem jest, że jest to arbitralnie ustalana kwota dotacji płaconej przez wszystkich podatników, także tych nie należących do żadnych wspólnot religijnych. Dobrym rozwiązaniem wydaje się więc uwolnienie tych ostatnich z tej daniny, a umożliwienie ludziom wierzącym przekazanie części swojego podatku należnego państwu na rzecz kościoła, do którego należą. Będzie to świadoma decyzja podatników, o którą związki wyznaniowe będą musiały zabiegać. Będą musiały dbać o swój wizerunek, przed terminem składania PIT-ów prezentować swoją działalność, być może chwalić się dobrymi działaniami, ale też będą musiały bardzo uważać na takie historie, jak skandale pedofilskie, czy nieobyczajne, albo wręcz tragiczne wydarzenia na plebaniach, o jakich ostatnio słyszymy. Nie wszystkim też wiernym – podatnikom może się podobać nadmierne bratanie się kościoła z jedną opcją polityczną, czy wymuszanie regulacji prawnych zmierzających do narzucania społeczeństwu religijnych wartości. Ja nawet rozumiem obawy przed zamianą bezwarunkowej dotacji rządowej na obarczoną takimi warunkami asygnatę podatkową. Uważam jednak, że należy iść w tym kierunku, a związki wyznaniowe mogą na tym finalnie zyskać. 

Czy uprawnione jest utożsamianie Funduszu Kościelnego i ewentualnego przyszłego rozwiązania w jego miejsce, jako sposobu finansowania związków wyznaniowych? Kościoły podkreślają, że to znaczenie szersze zagadnienie, bazujące przede wszystkim na ofiarności ich członków?

Oczywiście, Fundusz Kościelny nie oznacza pełnego finansowania działalności związków wyznaniowych. W tym roku to jest 257 mln złotych, a przecież Kościół katolicki i inne związki wyznaniowe obracają bez porównania większymi funduszami. Prawdą jest, że składają się na to wpłaty wiernych, ale cały czas do kościołów, a najbardziej do Kościoła katolickiego trafiają wielkie sumy z różnych źródeł publicznych – z budżetu państwa, różnych funduszy celowych, z samorządów, ze spółek Skarbu Państwa. To dotacje na różne cele, ale też bardzo szerokie finansowanie duchowieństwa, czyli pensje katechetów, kapelanów w ogromniej liczbie instytucji publicznych – wojsku, policji, lasach państwowych, szpitalach itd. 
Szczególnie urosło to podczas ośmioletnich rządów PiS i Zjednoczonej Prawicy, co skutkowało istotnym wzrostem społecznej niechęci do jakichkolwiek form wspierania związków wyznaniowych przez państwo. 

Teraz, po zmianie władzy, te strumienie zapewne trochę wyschną. 

Bez wątpienia. Prawdopodobnie teraz Kościół zobaczy, jak bardzo zaszkodziła mu ta bliska współpraca z władzą polityczną. 

Będzie mniej takich transferów, ale w kościołach, w tym w Kościele katolickim może pojawić się obawa, że ta retoryka, że odpis podatkowy będzie nową formą finansowania związków wyznaniowych, może wywołać takie poczucie, że już nie trzeba płacić na kościół.

Nie wiem czy wystąpi takie zjawisko, ale w tej opinii, że to głównie wierni swoimi wpłatami finansują Kościół, jest duża przesada. Już w 2011 roku, gdy po raz pierwszy pojawił się projekt likwidacji Funduszu Kościelnego, Polityka i Newsweek opublikowały zestawienia, z których wynikało, że większość dochodów Kościoła katolickiego pochodziła ze źródeł publicznych, a nie z ofiarności wiernych. Teraz te proporcje są chyba jeszcze gorsze, bo mamy w ostatnich latach spadek liczby aktywnych wiernych, a bardzo wzrósł w tym czasie udział państwa w finansowaniu Kościoła. Tu muszą zajść zmiany, one są konieczne, a Kościół katolicki i inne związki wyznaniowe muszą się uczyć funkcjonowania w nowych realiach. 

dr hab. Paweł Borecki, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, kierownik Katedry Prawa Wyznaniowego na Wydziale Prawa i Administracji

 

Nowość
Bestseller