Według tego australijskiego biologa, który jest specjalistą w zakresie immunologii, istnieje możliwość pojawienia się nowego bardzo zaraźliwego wirusa o dużej śmiertelności. Jednak - jak podkreśla Doherty - nie miałby on takich skutków jak grypa "hiszpanka" z 1918 roku.
"Duża część zgonów z 1918 roku wynikała z wtórnych infekcji bakteryjnych, a dzisiaj dysponujemy antybiotykami, za pomocą których leczy się takie infekcje" - zaznaczył noblista zwracając się do studentów Uniwersytetu w Otago, w Nowej Zelandii.
"Gdy mówimy o pandemiach, zawsze przywołujemy katastrofalne scenariusze. Dzieje się tak w telewizji, napisano wiele książek o tych strasznych infekcjach, które nas zabiją" - ironizował. "Ale ja uważam, że poradzilibyśmy sobie z nimi lepiej niż z większością pandemii, do których dochodziło w przeszłości" - podkreślił.
"Hiszpanka", czyli grypa H1N1 z 1918 roku, w ciągu dwóch lat zabiła ok. 50 mln ludzi.
W 2003 roku zespół ciężkiej niewydolności oddechowej SARS zabił w Chinach ponad 800 osób, co wywołało alarm na całym świecie. Przeanalizowanie szczepu koronawirusa SARS zajęło trzy miesiące. Według Doherty'ego obecnie wystarczyłoby tylko kilka dni.
"Jesteśmy bardzo dobrzy w diagnozowaniu wirusów, szybko je rozpoznajemy, o wiele lepiej niż w przeszłości, więc nie sądzę, aby mogła nas zdziesiątkować pandemia" - mówił australijski noblista.
Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) podczas epidemii grypy, która wybuchła wiosną 2009 roku, w ciągu ponad roku zmarło co najmniej 18500 ludzi. To relatywnie niska śmiertelność dla wirusa H1N1 - zaznaczył noblista.
Wirus ptasiej grypy H7N9, którym od marca bieżącego roku zaraziło się ok. 100 osób w Chinach, zabił 35 ludzi. Z kolei nowym szczepem koronawirusa podobnego do SARS, który po raz pierwszy wykryto na Bliskim Wschodzie, zaraziło się ostatnio ok. 40 osób, z których 20 zmarło.