Polska otwiera listę krajów o największej liczbie zawodów regulowanych, mamy ich wciąż aż 380. Projekt tak zwanej ustawy deregulacyjnej zaproponowany przez Ministra Sprawiedliwości budzi duże emocje, zarówno po stronie jego zwolenników jak i oponentów. Obie strony miały okazję zaprezentować swoje poglądy podczas debaty „Deregulacja zawodów prawniczych – przebudzenie czy populizm” zorganizowanej w poniedziałek przez Studenckie Stowarzyszenie Etyki Prawniczej oraz Instytut Etyki Prawniczej na Uniwersytecie Warszawskim.
Deregulacja, a weryfikacja
Uczestnicy debaty skupili się zasadniczo na kwestii oceny dokonania deregulacji w zawodach prawniczych.
- Niezręcznie byłoby mi się wypowiadać za wszystkie zawody regulowane. Poza tym, zgadzam się z twierdzeniem, że lista zwodów przedstawionych do deregulacji nie wygląda na przemyślaną – powiedział Maciej Niedużak z Komisji Etyki przy Naczelnej Radzie Adwokackiej. – Zawody prawnicze to profesje wiążące się z zaufaniem publicznym, co wymaga weryfikacji umiejętności osób mogących je wykonywać – zaznaczył. Spytany o to, czy weryfikacja nie jest ograniczeniem, odparł, że weryfikacja polega właśnie na ograniczeniu.
Koronny argument zwolenników reformy, mówiący o stworzeniu nowych miejsc pracy, nie przekonał Piotra Skuczyńskiego z Instytutu Etyki Prawniczej, który wskazał, że projekt przewiduje całkowite otwarcie dla zawodów taksówkarza, ochroniarza, pośrednika nieruchomości, przewodnika miejskiego i pracownika ochrony.
- Czy to są zawody wymarzone dla młodych ludzi? Czy w nich tkwi siła rozwoju polskiej gospodarki? – pytał Skuczyński. Jednocześnie zwrócił uwagę na brak korelacji pomiędzy odsetkiem bezrobotnych, a liczbą zawodów deregulowanych.
Odbudować zaufanie
- Zawody zaufania publicznego z definicji skupiają przedstawicieli mających budzić zaufanie. Jest to taka cecha, której nie można zostawić do weryfikacji mechanizmom rynkowym – apelował Skuczyński.
Z drugiej strony, przywrócenia samorządom zawodowym utraconego zaufania Stanisław Tyszka z Centrum Analiz Fundacji Republikańskiej upatruje właśnie w ustawie deregulacyjnej. – Po przeprowadzeniu deregulacji, osoba kończąca studia będzie miała takie same uprawnienia jak osoba po aplikacji, ale najwyższą jakość usług będą gwarantować właśnie członkowie samorządów, po aplikacjach. Obecnie dyskutowany projekt to pierwszy krok do deregulacji nie tylko zawodów, ale całego życia gospodarczego, to sposób na zaradzenie przewlekłości procesów – argumentował.
Mikołaj Barczentewicz z Forum Obywatelskiego Rozwoju, zapytany o przyszłość samorządów zawodowych odpowiedział: - Jestem za rozwodem adwokatury i państwa. Kwestia nieautoryzowanej praktyki prawa to w Stanach Zjednoczonych działalność sankcjonowana. Przy takich obostrzeniach magistrowie prawa nie mogliby wykonywać nawet zadań, do jakich są uprawnieni obecnie, tj. pisania memorandów czy doradzania klientom. Adwokatura mogłaby, i powinna, funkcjonować, ale jako stowarzyszenie pracujące nie z przymusu państwowego, ale z samej chęci pokazania klientom, że tytuł adwokata zobowiązuje.
Samorząd zawodowy to nie klika
Głos w dyskusji zabrał wiceprezes Naczelnej Rady Adwokackiej, Jacek Trela:
- Samorządność zawodowa to nie przywilej, ale obowiązek. Gdyby nie samorządy, obowiązki przez nie wykonywane musiałyby być przejęte przez państwo. To, co jest istotne, jeśli chodzi o wyznacznik deregulacji, to jest wymiar dobra i nieodwracalność wykonanej usługi, żeby nie powiedzieć nieodwracalność wyrządzonej krzywdy. Korzystając z usługi taksówkarskiej po przeprowadzeniu deregulacji, klienta może spotkać co najwyżej niemiłe zaskoczenie podczas kilkunastominutowej jazdy samochodem. Problemem nieporównywalnie większej wagi rodzi możliwość otrzymania nierzetelnej usługi prawnej. Dobro i nieodwracalność w zawodzie adwokata są szczególnie narażone w ramach deregulacji. Gdyby dzisiejsza dyskusja odbyła się w 2005 lub 2009 roku, to stanowisko reprezentowane przez zwolenników rozszerzenia dostępu do zawodów mogłoby być uzasadnione. Ówcześnie nabór do zawodów by prowadzony przez samorządy. Obecnie tak nie jest. Rekrutacje prowadzą komisje państwowe ustanowione przy Ministerstwie Sprawiedliwości. Być może w społeczeństwie jesteśmy postrzegani jako klika, ale nie wyobrażam sobie, żeby nabór do zawodu adwokata prowadził lekarz albo aktor – zaznaczył Trela.
Podstawową sprawą jest zrozumienie, na czym polega deregulacja. W projekcie jest mowa o skróceniu czasu trwania aplikacji. W 2009 roku stworzono alternatywną możliwość dojścia do zawodów adwokata i radcy prawnego poprzez kilkuletnią praktykę, która w pierwotnej wersji okazała się za długa. Alternatywna droga do zawodów prawniczych w obecnym, skróconym kształcie nie pozwala na utrzymanie trzyletniej aplikacji. Stąd pomysł jej skrócenia.
Do czego może doprowadzić skrócenie aplikacji?
- Proszę wyobrazić sobie sytuację podczas rozprawy karnej, kiedy to po jednej stronie sali znajduje się prokurator, mający za sobą co najmniej 42-miesięczne szkolenie na aplikacjach ogólnej i prokuratorskiej oraz adwokat dopuszczony do wykonywania zawodu zaledwie po 24 miesiącach nauki od uzyskania tytułu magistra. Osobą, która w takiej sytuacji może okazać się najbardziej poszkodowaną jest klient owego adwokata, który musi stawić czoła dłużej przygotowującemu się do swojej funkcji prokuratorowi. Stąd moja teraz o nieuwzględnieniu interesu publicznego w projekcie ustawy de regulacyjnej – powiedział Trela.
Prawnik prawnikowi nierówny
Na aplikacje przychodzą absolwenci prawa reprezentujący zróżnicowany poziom wiedzy. Stąd pierwszy rok aplikacji jest potrzebny na wypełnianie luk edukacji uczelnianej.
- Skrócenie szkolenia o rok spowoduje, że zabraknie czasu na to, co podczas aplikacji najważniejsze – na pielęgnowanie relacji patron – uczeń. Deregulacja uderzy w jakość wykonywania zawodu oraz w interes konsumenta usług, którego nie skompensują ani ubezpieczenia, ani ręka rynku – przestrzegał Krzysztof Boszko, sekretarz Naczelnej Rady Adwokackiej.
W ramach podsumowania dyskusji Marek Niedużak porównał zawód adwokata do profesji lekarza: - Ze względu na ograniczony przepływ informacji pomiędzy konsumentami w takich dziedzinach jak prawo lub medycyna, rynek nie jest w stanie zweryfikować jakości świadczonych przez prawników i lekarzy usług. W końcu nigdy nie jesteśmy pewni, czy lekarz dobrze nas leczy.
Nie da się wszakże zaprzeczyć, że lekarz legitymujący się dodatkową specjalizacją daje gwarancję świadczenia specjalistycznych usług na wyższym poziomie niż internista. Z prawnikami jest podobnie.
Ustawa deregulacyjna nie uwzględnia interesu publicznego
Korzystanie z usług dobrze przygotowanych do wykonywania zawodu prawników leży w bezpośrednim interesie klientów. Ustawa deregulacyjna, skracająca czas aplikacji, nie gwarantuje wyedukowania przyszłych radców prawnych i adwokatów na miarę oczekiwań społeczeństwauważa wiceprezes prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, Jacek Trela.