Liczba tych urządzeń, które dla gmin stały się prawdziwą żyłą złota – pisze dziennik „Polska” - wzrosła w ciągu roku z 99 do 123, a kilkunastu kolejnych burmistrzów i wójtów planuje inwestycje w fotoradary. Jeśli gmina posiada straż miejską, która ma prawo karać za przekroczenie prędkości, i ma w kasie około 150 tysięcy złotych na założenie urządzenia, to już może myśleć o takiej inwestycji. Ten koszt zwraca się po 2-3 miesiącach. Policja, która ma 127 fotoradarów, na razie z braku funduszy nie zamierza kupować następnych. Do tego gminy bardziej skutecznie egzekwują pieniądze z mandatów. Ściągalność waha się od 55 do ponad 80 procent, podczas gdy w przypadku policyjnych mandatów to tylko 60 proc.
Stawiane w coraz większej liczbie miejsc na polskich drogach fotoradary mają walczyć z nagminnym zjawiskiem przekraczania przez kierowców dozwolonej prędkości. Jest to słuszne i potrzebne, ponieważ rzeczywiście widzi się na drogach bardzo wiele lekceważenia dla obowiązujących przepisów. Nadmierna prędkość, niedostosowana do warunków drogowych, to także jedna z głównych przyczyn wypadków w Polsce. Państwo przy pomocy policji i innych służb musi z tym walczyć. Problemem jest jednak motywacja podejmowanych działań. Jedyna, jaka jest do przyjęcia, to zmniejszenie skali zagrożeń na drogach. W żadnym razie motywacją do wysyłania na drogi patroli, czy montowania na nich różnego typu urządzeń, nie może być chęć zarobku, czy to ze strony państwa, czy jednostek samorządu terytorialnego.
Artykuł w dzienniku "Polska" to kolejny sygnał o wzrastającym zainteresowaniu samorządów fotoradarami. Jednak eksperci już alarmują, że często władze gmin traktują te urządzenia jako dodatkowe źródło dochodów i stawiają je tam, gdzie najwięcej zarobią, a nie w miejscach, gdzie są naprawdę potrzebne. Od tego tylko krok do wystawiania pułapek. Można przecież np. znak ograniczający prędkość ustawić tak, by zasłaniały go liście pobliskiego drzewa, a zaraz za nim fotoradar. Zarobek murowany, szczególnie na kierowcach z innych części kraju, bo swoi szybko zapamiętają to miejsce. Gdy policjant namierzy nas „suszarką” w takim miejscu, możemy jeszcze z nim dyskutować, a z automatem nie da się. Do tego kierowca z daleka, gdy dostanie pocztą taki mandat, to nawet miejsca sprawdzić nie może, a gdyby nie chciał płacić, to musiałaby jechać do sądu. Więc zapłaci i gmina ma dochód.
Już wiele lat temu toczyła się w Polsce publiczna dyskusja wokół tego, czy policjanci są premiowani za ilość wystawianych mandatów. Policja to dementowała i kategorycznie odcinała się od takiego sposobu myślenia. Rzeczywiście w państwie prawa interwencja organów ścigania może mieć na celu wyłącznie ochronę porządku publicznego. Z łamaniem prawa na polskich drogach trzeba walczyć, ale w przypadku tych gminnych fotoradarów jest podejrzenie, że nie tylko o to chodzi. Gminy i straże miejskie dostały uprawnienie do wystawiania mandatów za przekroczenie prędkości, ale jest chyba coś nie w porządku w prawie to regulującym.
Gminy stawiają fotoradary dla … zarobku
Samorządy lokalne znalazły nowe atrakcyjne źródło dochodu. Masowo inwestują w fotoradary i zarabiają już na tym cztery razy więcej niż policja. Czy to jeszcze walka o przestrzeganie Kodeksu drogowego, czy już biznes mający przynosić gminom dochody?