Choć sytuacja budżetowa w Włoszech jest bez porównania lepsza niż na drugim brzegu Morza Jońskiego, to Italia z Helladą ma jeden wspólny problem – scenę polityczną niezdolną do jakichkolwiek zasadniczych reform. Ani rozdrobniona i pozbawiona lidera lewica, ani ugrupowanie premiera Berlusconiego nie zrobiły od lat nic by rozwiązać problemy trapiące włoską gospodarkę. Podejście do finansów publicznych Włosi mieli szczęśliwie o wiele bardziej konserwatywne niż Grecy. Średni deficyt budżetowy w ciągu minionych dziesięciu lat wyniósł 3,5% PKB, czyli wprawdzie nieco więcej niż średnia w strefie euro (3%), ale mniej niż we Francji (3,8%), Portugalii (5%), Grecji (7,6%) czy będącej poza strefą euro Wielkiej Brytanii (4,4% PKB).

Pilnowanie by za dużo nie wydawać przy bardzo wysokim poziomie długu, sięgającym w ostatnim przedkryzysowym roku 103% PKB, okazało się strategią niewystarczającą dla uchronienia kraju przed podzieleniem losu peryferyjnych krajów strefy euro. Kryzys finansowy pociągnął za sobą ostrą recesję, po której nastąpiło bardzo anemiczne ożywienie. Obecnie wskaźniki PMI wskazują, że gospodarka Włoch ponownie zaczęła się kurczyć. Powrót ujemnego tempa wzrostu PKB przyniósł obawę, że Włosi nie dadzą rady powstrzymać narastania długu nie ze względu na brak dyscypliny lecz przedłużającą się złą sytuację gospodarczą prowadzącą do ciągłego spadku wpływów podatkowych.

Obawę o ekonomiczną kondycję Włoch zdaje się potwierdzać najnowsza historia. Choć miniona dekada była dla gospodarki światowej, z wyjątkiem ostatnich dwóch lat, czasem prosperity, Włochy rozwijały się w tym czasie średnio w tempie 0,25% rocznie (niższe tempo wzrostu PKB odnotowało w tym czasie tylko Zimbabwe). Jeżeli w sprzyjających okolicznościach udało się wypracować tak mizerny wynik, to czy są szanse na jakikolwiek wzrost gospodarczy jeśli otoczenie będzie niepomyślne?

Trudności gospodarcze Włoch mają wiele przyczyn i część z nich jest na tyle głęboka, że trudno sobie wyobrazić, by zaradził im jeden rząd. Przede wszystkim kuleją rządy prawa, co przejawia się w upolitycznionym i wolno działającym sądownictwie, słabym nadzorze korporacyjnym, niedorozwoju rynku kapitałowego czy silnych wciąż na południu kraju wpływach organizacji przestępczych. Oprócz tego gospodarka włoska jest przeregulowana (rekordowa na skalę europejską liczba koncesji i zezwoleń), problemem są też wysokie podatki oraz ogromne transfery z północy na południe. Północ Włoch jest jednym z najbogatszych regionów świata – PKB per capita jest tam dwa razy większe niż na południu, które należy do najbiedniejszych regionów UE. Taka sytuacja wywołuje dążenia secesjonistyczne na północy i dodatkowo utrudnia porozumienie się klasy politycznej co do kształtu ewentualnych reform.

W kontekście pata na włoskiej scenie politycznej, niepokoi nieco powołanie Włocha, Mario Draghiego, na prezesa Europejskiego Banku Centralnego. Nowy szef nie tylko zaczął urzędowanie od obniżki stóp procentowych (mimo znajdującej się powyżej celu inflacji w strefie euro), ale także podtrzymał bezprecedensowy program masowego zakupu włoskich i hiszpańskich obligacji. Zbyt uległa w stosunku do rządów polityka banku tylko odsunie w czasie konieczne zmiany. Przykład Grecji wyraźnie pokazał, że dopiero perspektywa zupełnego kataklizmu, jakim byłoby dla tego kraju opuszczenie strefy euro wywołuje wśród klasy politycznej jakieś szczątkowe odruchy odpowiedzialności.

Paraliż polityczny w Italii może być więc jeszcze przez jakiś czas kontynuowany nawet jeśli we wtorek okaże się, że rząd Berlusconiego nie ma większości, co zmusi premiera do odejścia. Mało prawdopodobne jest też, by powstała naprawdę szeroka koalicja – lewica nie poprze żadnego rządu w tym parlamencie, a centrowa chadecja może mieć trudności z zaakceptowaniem kandydata na premiera, którego wystawiłaby partia Berlusconiego. Na grecki scenariusz polityczny Włochy są więc na razie nie gotowe. Niewykluczone, że będą musiały podobnie jak wcześniej Grecy odbyć wycieczkę do ekonomicznego Hadesu.

Maciej Bitner,  Wealth Solutions